zaku215
:) :( XD
Dołączył: 17 Lut 2008
Posty: 107 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/14
|
Wysłany:
Nie 17:37, 17 Lut 2008 |
 |
Dwa plugawe demony, skrywające swoje szpetne oblicze pod dużymi czarnymi kapturami przyszytmi do równie czarnych postrzępionych płaszczy, które ciągnęły się za nimi niczym cień, przemierzały niekończący się korytarz i - jak jakieś okazy w muzeum - oglądały cierpiące w celach dusze.
- Wygląda na to, że Cody zaniechał wykonania twojego rozkazu - zaczęła jedna z kreatur, zatrzymując się przy jednej z cel i patrząc na jakąś młodą dziewczynę, która waliła głową w ścianę, paradoksalnie próbując odebrać sobie życie. Zaśmiał się patrząc na jej syzyfową pracę. Nie dość, że nic tym nie wskóra, to ból głowy tylko wzmoże jej pokutę.
- Pożałuje tego - rzucił chłodno drugi demon, również przyglądając się beznamiętnie obłąkanemu dziewczęciu. - Ośmielił się zadrzeć z piekłem, zakpił sobie ze mnie...
- Gdyby Andariel dowiedziała się, że brakuje jednej duszy... - czort przerwał, jakby bojąc się dokończyć zdania.
- Ale nie dowie się - orzekł drugi. - Zrobiłem to po raz pierwszy. Po raz pierwszy i ostatni. Już nigdy więcej.
Na kilka sekund cisza, przerywana jedynie lamentem i walką, jaką zrozpaczona młoda kobieta toczyła z samą sobą, wdarła się pomiędzy nich.
- Jak chcesz sprowadzić go tu z powrotem?
- Cholera, nie wiem. - Bo skąd niby miał to wiedzieć? Łgał, mówiąc Cod'iemu, że jeśli nie wykona polecenia w przeciągu jednej doby, wróci z powrotem do swojej ciasnej mrocznej celi. Nie miał takiej mocy, żeby pstryknięciem palców zwrócić piekłu duszę, którą odważył się uwolnić. - Myślałem, że po tych dwóch miesiącach, jakie ta gnida tu spędziła, nie zawaha się zabić Rachel. Doba, którą mu dałem, przeminie za kilka minut, a kiedy nie stanie się nic nadzwyczajnego i dalej będzie leżał w ciepłym łóżeczku z tą swoją dziwką...
- Będzie pewny, że ich gówno warta miłosć przezwyciężyła twoją moc - dokończył drugi demon, na którego szpetnym ryju pojawił się teraz wyrachowany uśmiech. - Będzie myslał, że juz po wszystkim... A wtedy ty przeniesiesz się do świata żywych, przybierzesz ludzką postać i wymierzysz mu sprawiedliwość.
Cień uśmiechu pojawił się na zmartwionej dotychczas facjacie pierwszego potwora. Sam nie wiedział czy to wskutek pomysłu, jaki podsunął mu "kolega", czy może dlatego, że dziewczyna, którą teraz obserwowali, wyła z bólu trzymając się za zakrawioną głowę. Czerwone strumienie gęstej cieczy spływały po jej twarzy i dłoniach.
8
Jakże szczęśliwy był Cody, kiedy promienie porannego, jesiennego słońca wpadającego przez okno zbudziły go ze snu. Przetarłwszy oczy, podniósł głowę i oparł się łokciami o łóżko. Rozejrzał się badawczo po sypialni, jakby szukając jakiegoś kruczku. Przecież to niemożliwe, powinien być w piekle! Kiedy zobaczył nagą Rachel, leżącą pod białą miekką pościelą, rozpłakał się ze szczęścia.
- Rachel, Rachel, zbudź się - potrząsnął nią lekko, żeby móc podzielić się z nią radością, jaka rozpierała go od środka.
Rachel przeciągnęła się, ziewnęła i otworzyła swoje duże niebieskie oczy. Boże, jaka ona jest piękna! Aż chciałoby się cofnąć czas o te kilka sekund i ponownie ją zbudzić. Cody zawsze zamierał, kiedy jego ukochana przeciągała się leniwie w śnieżnobiałej pościeli i powoli otwierała oczka. Jej blada dziecięca buzia i jasne rozpuszczone włosy idealnie pasowały do porannego światła i tej pościeli. I zawsze kiedy wracała ze świata snu do rzeczywistości, uśmiechała się do Cod'iego. Była dziełem sztuki stworzonym przez Boga, pięknem absolutnym, pięknem jedynym, któremu nikt ani nic nie dorównuje.
- Cody... - Teraz jej uśmiech był sto razy bardziej czarujący niż zwykle. - Cody!
Rzuciła mu się na szyję, a on przycisnął ją mocno do siebie. Ciepło bijące od jej cudownego ciała było ciepłem gorętszym niż jakakolwiek lawa z wulkanu, niż jakikolwiek ogień, było gorętsze od palącego słońca. Nic dziwnego, że bryły lodu, którymi pokryta była dusza Cod'iego, stopiły się nagle i słonymi strumieniami spływały mu z oczu.
- Rachel, ja nie wiem jak. Rachel... Boże, Rachel! - Odgarnął jej włosy z twarzy, dotykał jej policzków, ażeby upewnić się czy nie jest tylko snem. Serce podchodziło mu do gardła, dławił się własnym płaczem, płaczem szczęścia. Nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa tylko wpatrywał się w swoją nimfę i chłonął całym sobą jej obecność, jej aurę.
- Magia podziałała - powiedziała cicho Rachel, na zmianę łkając i śmiejąc się.
- Leż tu, zrobię ci śniadanie. - Roześmiany od ucha do ucha Cody wstał, założył na siebie spodnie, które wczoraj wieczorem wylądowały na dywanie i szybkim krokiem pognał na dół, do kuchni.
- Hahaha! Łuuuu! Pieprzę cię szatanie, mam cię gdzieś! Hahaha! - Jego okrzyki dobiegające ze schodów, po których schodził w taki sposób, że ich skrzypienie rozchodziło się po całym domu, wprawiły Rachel w beztroski śmiech. Śmiech, który zawsze następuje po jakimś napięciu, stresie. Pozwala wyrzucić z siebie te wszystkie negatywne emocje siedzące dotychczas w środku. Wiła się na łóżku z tego śmiechu; złapała się za brzuch i nie mogła pohamować kolejnych salw błogiej radości.
9
Przez następne tygodnie wszystko wróciło do normy. Cody dla swojej najbliższej rodziny i przyjaciół nadal był martwy, nikt nie wiedział o jego powrocie z zaświatów. Uznali z Rachel, że tak będzie najlepiej. Wszyscy zdąrzyli pogodzić się już z jego śmiercią i tak powinno zostać jak jest. Tęsknił za swoją matką, która samotnie go wychowywała od kiedy umarł ojciec, czyli jak miał piętnaście lat. Tęsknił za swoim młodszym bratem i przyjaciółmi, jednak gdyby złączyć tą tęsknotę w jedną całość i porównać do tęsknoty jaką odczuwa kiedy nie ma przy nim Rachel, ta pierwsza w ogóle nie istnieje. Ta kobieta jest sensem jego życia, inspiracją, natchnieniem, które pozwala mu być szczęśliwym. Powrócił z piekła dla niej i tylko dla niej.
Znalazł pracę, zaczął zarabiać pieniądze. Z pieczenia chleba nie ma dużych kokosów, ale zawsze to jakiś grosz. Przed samobójstwem pracował jako ochroniarz w centrum handlowym, a to co zarabiał, zawsze wystarczało na jedzenie i rachunki. Co miesiąc odkładał kilka złotych w oszczędności. Po jego śmierci Rachel żyła tylko z tych oszczędności, nie chciała zwalać się na głowę rodzicom. Teraz, kiedy miała ukochanego przy sobie, wróciła na studia i zaczęła nadrabiać stracony czas. W końcu to dwa miesiące zaległości.
Ślęczała z nosem w książkach dzień w dzień. Cody dbał o nią jak zwykle; zawsze przynosił z pracy jakieś pieczywo i robił jej kolację mimo, że sam umierał z głodu. Kiedy miał nocną zmianę, wracał nad ranem ze świeżymi i pachnącymi bułeczkami i przygotowywał jej śniadanie. Zanosił je na srebrnej tacy do sypialni, a zapach świeżo zaparzonej kawy wyrywał Rachel ze snu. Masował jej stopy kiedy jadła. Znowu żyli jak w bajce.
10
Listopadowa noc rzucała mroźnym silnym wiatrem, który wznosił kurz z chodników i ulic, wydzierał plastikowe worki z zapchanych śmietników i przenosił je w powietrzu. Ciemne zaułki pomiędzy blokami mieszkalnymi były oblężane przez bezdomnych, ogrzewających się przy ogniu, pnącym się w górę z dużych metalowych beczek. W takim właśnie zaułku, znikąd, jak gdyby zrodzony z powietrza, przybrawszy postać młodego, wysokiego i krótko ostrzyżonego mężczyzny, pojawił się Dynamis - demon, który zwrócił Cod'iemu wolność.
- Hej, kto tam jest?! - zawołał jeden z bezdomnych, dostrzegłwszy w ciemnościach jakąś sylwetkę.
Dynamis z wolna zaczął wyłaniać się z objęć mroku, idąc w stronę grupki bezdomnych ogrzewających się przy ogniu. Wszystkie spojrzenia kierowały się na niego. Miał na sobie ten sam płaszcz z kapturem, co w piekle. Wiedział, że musi założyć coś bardziej ludzkiego.
- Chodź do nas, bracie! Ogrzejesz się trochę - rzucił drugi bezdomny, zacierając z zimna dłonie i wypuszczając kłęby siwej pary z ust. Widząc postrzępiony łach przybysza, chyba uznał, że tak samo jak oni wszyscy nie ma domu.
Dynamis zbliżył się do nich, zdjął kaptur i przemknął wzrokiem po ich pobladłych z zimna twarzach. Jego puste czarne oczy, niczym lustro, odbijały piętrzący się ogień.
- Haha! To chyba jakiś świr! - zaśmiał się jeden, rzucając spojrzenie na swoich towarzyszy i szukając aprobaty w ich reakcji. Pozostali uśmiechnęli się szyderczo, obserwując zesłupiałego Damisa.
- Patrzcie na niego, jaki zawieszony! Hahaha! Ej, kolego, skąd masz takie fajne ciuchy? - naśmiewał się dalej.
Wtem Dynamis uniósł rękę, otwarł dłoń, i w ułamku sekundy szydzący z niego bezdomny poleciał kilkanaście metrów do tyłu, uderzając tyłem głowy o ścianę budynku. Padł z hukiem na kosze na śmieci, które poprzewracały się jak kręgle. Krew ściekała po tynku. Przerażenie namalowało się na minach pozostałych. Ich spojrzenia mówiły bezgłośnie: "Co to, kurwa, jest?". Rzucili się do ucieczki, co spowodowało tylko wykrzywiony uśmiech na ludzkiej twarzy Dynamisa. Szybkim ruchem podniósł otwartą dłoń do góry, jak gdyby jego ręką wstrząsnął jakiś nerw, a wtedy przed uciekającymi wyrosła z ziemi potężna ściana ognia. Zszokowani, nie wiedząc co robić, odsunęli się kilka kroków od gorących płomieni. Wytrzeszczyli oczy. Ku ich zdziwieniu, z ognia zaczęły wydobywać się ludzkie szkieletory, trzymające w kończynach futurystyczne spluwy monstrualnych rozmiarów. W ich nozdrza uderzył swąd palonego mięsa, ohydny, aż chciało się rzygać. Dwóch padło na ziemię, niedowierzając własnym oczom. Trzeci oparł się o kontenerowy śmietnik stojący tuż za nim.
"Ale ci ludzie są głupi myśląc, że piekło wygląda w ten sposób" - pomyślał Dynamis, a kąciki ust wykrzywiły mu się jeszcze bardziej w diabelskim uśmiechu. - "Głupcy, nie wiecie, że piekło ma dla każdego inny wymiar. Dla jednego będzie to wieczne myślenie o ukochanej - jak w przypadku Cod'iego - dla kogoś kto ma klaustrofobię, piekłem będzie malejąca w nieskończoność cela, a dla większości kobiet przemoc seksualna". O tak, gwałt jest dla kobiety najgorszą rzeczą, jaka może jej się przytrafić; najbardziej plugawą i odrażającą. Uprzedmiotowienie jej ciała, wzgardzenie nią, upkorzenie, które odciśnie się na stałe w jej psychice jest pożywką dla potworów takich jak Dynamis. To dlatego zlecił Cod'iemu zabójstwo ukochanej. Chciał sprowadzić ją do piekła, żeby zrobić sobie z niej swoją zabawkę do pieprzenia. Chciał nagrać jej cierpienie i bezsilność na jeden z tych śmiesznych ludzkich wynalazków, zwany kamerą. Nagranie posłałby Cod'iemu w prezencie, a ten z żalu zabiłby się po raz drugi i wrócił do piekła. Wtedy Dynamis pieprzyłby Rachel na jego oczach, napawając się przeogromną, niekończącą się gehenną tych dwojga. Niestety plan wziął w łeb i teraz musi naprawić swój błąd. I to szybko, nim Andariel zorientuje się, że ośmielił się bez jej pozwolenia wyjść z zaświatów. Co by to było gdyby powiedział jej prawdę... Że bawi się w ten sposób ludzkimi duszami, dla własnych uciech. Pewnie sam trafiłby za grube stalowe kraty i cierpiał katusze swojego zmąconego złem umysłu.
Tymczasem szkieletory dalej częstowały ołowiem juz dawno martwe ciała bezdomnych. Flaki rozrzucały się na wszystkie strony, a krew bryzgała strumieniami plamiąc czerwienią beton i śćiany budynków. Dynamis opuścił rękę, a po chwili ściana ognia wraz ze szkieletami zniknęła, jak gdyby była jedynie halucynacją. Jednak trupy niewinnych ludzi, krwista maź i flaki nie były halucynacją, nie zniknęły. Dynamis podszedł do martwego bezdomnego, tego, który z niego szydził i leżał w śmieciach. "Szczęściarz" - pomyślał. - "Zginął najszybciej i najmniej boleśnie". Zrzucił z siebie czarny płaszcz i zaczął rozbierać martwego. Przyodział na siebie jego ubrania, w których nie powinien już rzucać się w oczy. Kiedy posłyszał syreny policyjne, zniknął, tak samo jak się pojawił.
11
- Wiesz, Cody, czasami zastanawiam się dlaczego ten demon, o którym mówiłeś, chciał, żebyś mnie zabił - wyszeptała Rachel, oddychając ciężko po kolejnym uniesieniu w ramionach faceta, który zrobiłby dla niej wszystko.
- Mieliśmy już do tego nie wracać - odpowiedział Cody. - Dostaliśmy od boga drugą szansę, nie możemy jej zmarnować na zamartwianie się tym, co było.
- Niemniej jednak ciekawi mnie to. Ten sztylet... - przerwała na chwilę, żeby nabrać powietrza w płuca - którego wyrzuciłeś na wysypisku śmieci za miastem... Był diabelskim narzędziem, sam tak powiedziałeś. Dlaczego miałeś zabić mnie nim i tylko nim, w żaden inny sposób?
Cody przytknął usta do głowy dziewczyny i wdychał zapach jej włosów.
- Nie wiem. Wtedy, w zamknięciu, nie miałem głowy do zadawania takich pytań. Dostałem polecenie i zobowiązałem się je wykonać, o nic nie pytałem. - Rachel odwróciła głowę i maślanymi oczyma, bezgłośnie poprosiła o pocałunek. Cody spełnił jej życzenie, tak samo jak spełniał każdą inną jej zachciankę. - Kochanie, ale nie wracajmy już do tego, dobrze?
W odpowiedzi Rachel zamruczała jak kotka, która domaga się pieszczot i z powrotem włożyła język w usta ukochanego. Jego cudowna, mrucząca Rachel. Jasnowłosa dziewczyna o bladej, dziecięcej buzi i dużych niebieskich oczach. Największy z cudów, jakie zdołał stworzyć Bóg.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|